sobota, 11 stycznia 2014

Zrób swój "Coming out" !

Guilty pleasure czyli tłumacząc na język polski byłoby to „karygodna przyjemność”. Z pewnością każdy ma jakiś ulubiony kawałek, książkę czy film uważany za totalny nie wypał przez znajomych. Często ulubioną piosenką upajamy się w samotności, ale publicznie uważamy to za dno, albo w ogóle unikamy wyrażania swojej opinii na jej temat. Założę się, że większości z was zdarzyło się powiedzieć, że ten Lego Star Wars zainstalowany na waszym komputerze to młodszego brata.


          Zaczynając od muzyki to w zeszłym roku zauważyłam wśród swoich znajomych, że i wielu z nich ma takie muzyczne guilty pleasures. Chociażby utwór Weekendu „Ona tańczy dla mnie” - nikt nie słucha, ale każdy znał cały tekst (a jak zespół przyjechał do mojego miasta to się okazało, że dobrze znają nie tylko ten „hit”). Tak samo ogólnie z muzyką disco polo. Niby nikt nie słucha, ale jak na imprezie poleci jakiś kawałek to wszyscy znają tekst. Podobnie z wygasłymi gwiazdami jak np. Britney Spears albo Kelly Clarkson. Myślę, że osoby, które otwarcie mówią, że na swojej playliście maja „Everytime” albo „Toxic” można by policzyć na palcach u rąk.
          No i przyszedł czas na filmy. Tutaj raczej jest już lepiej, chociaż kto przyzna, że w okresie noworocznym lubi oglądać „Sylwester w Nowym Jorku”? To jest tak prawdopodobne jak przyznanie się, że filmy z Lindsay Lohan nie są wcale takie złe.
          Podobnie dzieje się w przypadku seriali. Nie tylko chodzi tutaj o paradokumentalne jak ”Dlaczego ja?” czy „Ukryta prawda”, ale także o obyczajowe typu „Na wspólnej”, „Barwy szczęścia” czy „Pierwsza miłość”.
          Nie tylko seriale, ale ogólnie telewizja i programy, które w niej są nadawane, wywołują (przynajmniej u mnie) guilty pleasures. Ilu z was otwarcie przyznałoby się do oglądania takich jak Warsaw Shore czy Jerry Springer? Podejrzewam, że pewnie niezbyt wielu.
          Guilty pleasures to nic dziwnego, ani strasznego. To jasne, że zgodnie z powiedzeniem „Kiedy wejdziesz między wrony musisz krakać tak jak one”, będziemy się wypierać słuchania Backstreet Boys w towarzystwie lubiącym raczej The Ramones. Taka natura człowieka.
          A już kończąc przedstawię takie moje guilty pleasures. Przeglądając playlistę jakoś nie mogłam znaleźć piosenki, która byłaby taką „zakazaną”. Jednak w tym momencie moim oczom ukazała się utwór Renaty Przemyk z płyty Ya Hozna czyli „Babę zesłał Bóg”. Lubię sobie ją czasem włączyć bo ma w sobie to coś, co chyba wytwarza wokaliskta poprzez swój specyficzny głos. Filmową „ciemną rozrywką” jest u mnie produkcja z Lindsay Lohan o wiele mówiącym tytule „Twarda sztuka” i choć Lohan nie gra tytułowej roli, a raczej wspaniała Jane Fonda to film i tak nie ma zbyt pochlebnych opinii. Serialu, którego śledzę z zapartym tchem i nie przegapiam żadnego odcinka nie mam. Swojego czasu było to „Na wspólnej”, ale po 1000 odcinków zaczęło chyba brakować pomysłów, a fabuła stała się zawiła jak intryga „Mody na sukces”. Teraz rzadko kiedy usiądę przed telewizorem, aby obejrzeć odcinek. Jednak co do programów telewizyjnych typu reality show oraz talk-show to zdecydowanie u mnie dominują dwa wspomniane wcześniej - Warsaw Shore i Jerry Springer. Dlaczego tak „denne” programy? Nie wiem. Jerry z pewnością dlatego, że czasem choć poruszane są tematu całkiem poważne to jednak zachowanie uczestników jest głupie do tego stopnia, że aż śmieszne. Z Warsaw Shore jest chyba podobnie. Tak więc skoro moje guilty pleasures już nie są „guilty” to chyba czas znaleźć nowe.


Ja tymczasem dziękuję za przeczytanie artykułu i zapraszam do wyrażania swoih opinii w komentarzach, a także bezpośrednio na w mailach na przezinnypryzmat@blogspot.com. Zapraszam też do przedstawiania swoich „zakazanych przyjemności”.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bibliografia:

Weronika Lewandowska, Opowiedz mi o swoich „guilty pleasures”, natemat.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz