Guilty pleasure czyli tłumacząc na język polski byłoby to
„karygodna przyjemność”. Z pewnością każdy ma jakiś
ulubiony kawałek, książkę czy film uważany za totalny nie wypał
przez znajomych. Często ulubioną piosenką upajamy się w
samotności, ale publicznie uważamy to za dno, albo w ogóle unikamy
wyrażania swojej opinii na jej temat. Założę się, że większości
z was zdarzyło się powiedzieć, że ten Lego Star Wars
zainstalowany na waszym komputerze to młodszego brata.
Zaczynając od muzyki to w zeszłym roku zauważyłam wśród
swoich znajomych, że i wielu z nich ma takie muzyczne guilty
pleasures. Chociażby utwór Weekendu „Ona tańczy dla mnie” -
nikt nie słucha, ale każdy znał cały tekst (a jak zespół
przyjechał do mojego miasta to się okazało, że dobrze znają nie
tylko ten „hit”). Tak samo ogólnie z muzyką disco polo. Niby
nikt nie słucha, ale jak na imprezie poleci jakiś kawałek to
wszyscy znają tekst. Podobnie z wygasłymi gwiazdami jak np.
Britney Spears albo Kelly Clarkson. Myślę, że osoby, które
otwarcie mówią, że na swojej playliście maja „Everytime” albo
„Toxic” można by policzyć na palcach u rąk.
No i przyszedł czas na filmy. Tutaj raczej jest już lepiej,
chociaż kto przyzna, że w okresie noworocznym lubi oglądać
„Sylwester w Nowym Jorku”? To jest tak prawdopodobne jak
przyznanie się, że filmy z Lindsay Lohan nie są wcale takie złe.
Podobnie dzieje się w przypadku seriali. Nie tylko chodzi tutaj
o paradokumentalne jak ”Dlaczego ja?” czy „Ukryta prawda”, ale
także o obyczajowe typu „Na wspólnej”, „Barwy szczęścia”
czy „Pierwsza miłość”.
Nie tylko seriale, ale ogólnie telewizja i programy, które w
niej są nadawane, wywołują (przynajmniej u mnie) guilty pleasures.
Ilu z was otwarcie przyznałoby się do oglądania takich jak Warsaw
Shore czy Jerry Springer? Podejrzewam, że pewnie niezbyt wielu.
Guilty pleasures to nic dziwnego, ani strasznego. To jasne, że
zgodnie z powiedzeniem „Kiedy wejdziesz między wrony musisz krakać
tak jak one”, będziemy się wypierać słuchania Backstreet Boys w
towarzystwie lubiącym raczej The Ramones. Taka natura człowieka.
A już kończąc przedstawię takie moje guilty pleasures.
Przeglądając playlistę jakoś nie mogłam znaleźć piosenki,
która byłaby taką „zakazaną”. Jednak w tym momencie moim
oczom ukazała się utwór Renaty Przemyk z płyty Ya Hozna czyli
„Babę zesłał Bóg”. Lubię sobie ją czasem włączyć bo ma w
sobie to coś, co chyba wytwarza wokaliskta poprzez swój specyficzny
głos. Filmową „ciemną rozrywką” jest u mnie produkcja z
Lindsay Lohan o wiele mówiącym tytule „Twarda sztuka” i choć
Lohan nie gra tytułowej roli, a raczej wspaniała Jane Fonda to film
i tak nie ma zbyt pochlebnych opinii. Serialu, którego śledzę z
zapartym tchem i nie przegapiam żadnego odcinka nie mam. Swojego
czasu było to „Na wspólnej”, ale po 1000 odcinków zaczęło
chyba brakować pomysłów, a fabuła stała się zawiła jak intryga
„Mody na sukces”. Teraz rzadko kiedy usiądę przed telewizorem,
aby obejrzeć odcinek. Jednak co do programów telewizyjnych typu
reality show oraz talk-show to zdecydowanie u mnie dominują dwa
wspomniane wcześniej - Warsaw Shore i Jerry Springer. Dlaczego tak
„denne” programy? Nie wiem. Jerry z pewnością dlatego, że
czasem choć poruszane są tematu całkiem poważne to jednak
zachowanie uczestników jest głupie do tego stopnia, że aż
śmieszne. Z Warsaw Shore jest chyba podobnie. Tak więc skoro moje
guilty pleasures już nie są „guilty” to chyba czas znaleźć
nowe.
Ja tymczasem dziękuję za przeczytanie artykułu i zapraszam do
wyrażania swoih opinii w komentarzach, a także bezpośrednio na w
mailach na przezinnypryzmat@blogspot.com.
Zapraszam też do przedstawiania swoich „zakazanych przyjemności”.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bibliografia:
Weronika Lewandowska, Opowiedz mi o swoich „guilty pleasures”,
natemat.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz