niedziela, 29 grudnia 2013

Czy internet ogłupia?

Każdy z nas co dzień jest świadkiem ludzkiej głupoty. Mamy okazję zauważyć to nie tylko poprzez zachowanie na ulicy, ale także w internecie. Wiele osób ma z pewnością konta na facebook'u. Już tam możemy zauważyć rzeczy w stylu: „Jak będzie 20000 lajków to ten piesek zmartwychwstanie” czy może „O matko, babcia mu umarła! Jebnę [*]”. Najgorsze jest to, że pewnie każdy z was ma kogoś takiego w znajomych. Pojawia się więc pytanie: „Czy internet ogłupia?”.


          Zachowanie wielu użytkowników serwisów społecznościowych jest trochę dziecinne. Bo powiedzmy sobie szczerze, że ludzie umieszczają w internecie mało istotne wpisy tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę. Kogo interesuje, że właśnie w tym momencie idziesz do łazienki, albo jesz śniadanie?
          Coraz częściej zwraca się uwagę na to, ilu masz znajomych na fejsie, albo ile lajków ma twoje profilowe. „Wrzuciłeś nowe zdjęcie i tylko 2 osoby skomentowały? Wrzuć jeszcze raz, może nie zauważyli.” Coraz bardziej zauważamy, że życie obecnej młodzieży staje się płytkie i skoncentrowane na właśnie takich pustych wartościach.
          Obecnie w internecie każdy może być gwiazdą i mieć swoje własne show. Ludzie godzą się na brak prywatności, zwierzają nieznajomym, chcą mieć publiczność i często udają kogoś kim nie są. Można bawić się swoim wizerunkiem i kreować całkiem inną postać.
          Raczej nie zgadzam się z tym, że internet ogłupia. Jeśli coś jest mądrze wykorzystywane to nie zaszkodzi. Poza tym, przed erą internetu również istnieli debile. Po prostu nie byli tak widoczni, bo dziennie spotykaliśmy góra 50 znajomych, a teraz kiedy mamy nawet 600 znajomych i każdy z nich doda jakiś post to widzimy ten idiotyzm gołym okiem. Kiedyś nie mieli po prostu tak dużego pola do popisu. Jednak to, że raczej (!) się z tym nie zgadzam to nie znaczy, iż nie ma wcale takich przypadków. Wyjątek potwierdza regułę.
          Chyląc się już ku końcowi tekstu, pojawia się pytanie: „Co z nich wyrośnie?”. Otóż dobrze obrazuje to film „Spring Breakers”. Film tak bardzo krytykowany za bezsensowną idee, a także za głupią fabułę. Takie opinie zniechęciły mnie do jego obejrzenia, ale w końcu, po usłyszeniu kolejnej niepochlebnej opinii na jego temat – włączyłam go. Myślę: „A co mi tam. Najwyżej wyłącze jak zacznie być dnem.” I tutaj oświecenie. Ludzie chyba nie rozumieją co przedstawia ten film. To znakomity pastiż czy może nawet przepowiednia młodzieży za 10/20 lat. Kiedy dorosną ludzie wychowani na głupich filmach z youtube, na facebooku i jeszcze na Bóg wie czym. Cztery dziewczyny wybierające się na wiosenną przerwę w nauce, aby mieć pieniądze napadają na przydrożny bar z plastikowymi pistoletami. I już na początku filmu ujawnia się infantylność bohaterek. W prawie każdym zdaniu wypowiedzianym przez bohaterki filmu musi być przekleństwo. Przez to tworzą one zdania, które nie wiadomo co znaczą. Kolejnym elementem są wszechobecne piosenki Britney Spears, które wykonują główne bohaterki, a także poznany gangster-raper-pozer. Bardzo widoczne są elementy popkultury jak np. nadużywanie słowa „hardkorowo”. Polecam film wszystkim, którzy choć trochę otwarci są na nowe doświadczenia i potrafią dostrzec w nim drugie dno.


Tymczasem dziękuję za przeczytanie artykułu i zapraszam do komentowania, a także nadsyłania swoich propozycji tematów na przezinnypryzmat@gmail.com. 
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bibliografia:
sfora, Oto nowe pokolenie: Facebooka i Twittera, www.sfora.pl

sobota, 28 grudnia 2013

Holocaust inaczej...

Słysząc słowo „holocaust” zdecydowanie patrzymy na to ze strony Żydów, ale czy nikt nie zastanawia się nad tym, jak to wyglądało ze strony technicznej? Przecież ktoś musiał ich znaleźć, bo przecież Niemcy nie odwiedziliby wszystkich domów w Polsce i na terenach Niemiec w 6 lat. A jak już ich znaleźli, to jak wiedzieli ile z nich zostało przewiezionych do obozów czy zamordowanych? Ktoś albo coś musiał nad tym czuwać. I czuwał.

          Edwin Black w 2001 roku w swojej książce „Koncern IBM i Holocaust” ujawnia jedno z najbardziej ponurych przestępstw korporacyjnych dokonanych przez amerykańskie koncerny. Autor publikacji twierdzi wprost: „Technologia IBM umożliwiała znajdowanie i wysyłanie ludzi do obozów zagłady.”
          Wszystko zaczęło się w połowie lat 20., kiedy IMB sprzedawał swoje technologie całemu światu, a w tym także Polsce i Niemcom. Gdy hitlerowcy doszli do władzy, przeprowadzono powszechny spis ludności niemieckiej. Właśnie dane z tego spisu pomogły oprawcom w odnalezieniu setek tysięcy Żydów. Ci obywatele, byli bardzo lojali wobec swojej ojczyzny. Czasem nawet nie zdawali sobie sprawy, że są Żydami, ale byli nimi w myśl hitlerowskich ustaw norymberskich. Jednak co ma do tego amerykański koncern? Bez technologii kupionej od IBM, nie byłoby możliwe tak sprawne i tak szybkie przeprowadzenie akcji zagłady ludności żydowskiej.
          Więc pojawia się pytanie: „Czy to prawda?”. Odpowiedź nie może być krótka i jednoznaczna, bo nikt nie ma co do tego pewności. Niewiadomo nawet czy sami szefowie IMB przez lata mieli świadomość, do czego wykorzystuje się ich technologie. Wiadomo jednak, że układy IBM i Dehomagu [niemiecki oddział IBM] ustały dopiero po rozpoczęciu wojny między Niemcami, a Stanami Zjednoczonymi. Sama książka wydaje się być rzetelna. Jest w niej wiele przypisów, a także dokumentów, ale też zdarzają się błędy. To one powodują, że historycy mają wiele wątpliwości co do tego.
          Gdyby jednak nie było to prawdą, to za co Thomas Watson [prezes IBM] dostałby najwyższe oznaczenie, którym honorowano zasłużonych dla Rzeszy Niemieckiej? Przesadą byłoby oskarżanie Watsona o współudział w Holocauście, lecz czy jego zachowanie było etyczne? Tą kwestie pozostawiam do samodzielnego zinterpretowania.


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję za przeczytanie dzisiejszej notki oraz zapraszam do komentowania. Przepraszam również za tak długą nieobecność, ale jakoś przez te święta wolałam poleniuchować, a niżeli zabrać się za pisanie. Zapraszam także do przeczytania niezwykle ciekawej książki


Bibliografia:
Edwin Black, "IBM i Holocaust", Warszawa, MUZA SA, 2001
Tomasso, IBM i Holocaust, www.autentyk.info
Wprost, IBM & Holocaust, www.wprost.pl


wtorek, 17 grudnia 2013

Szukajcie, a znajdziecie...

Wracam po kilku dniowej nieobecności spowodowanej raczej brakiem czasu na napisanie artykułu, który wyda mi się choć trochę sensowny. I tak natrafiłam na artykuł o aktywności internautów w 2013. Oczywiście, mamy koniec roku, więc temat wszelkich podsumowań coraz częściej pojawia się w mass mediach.

           I tak na pierwszy ogień poszła najbardziej popularna osoba, którą wpisywano w Polsce w wyszukiwarkę - Paul Walker. Z tego co wiem, trochę sezonowców przybyło po Andrzejkach, ale żeby aż taki wynik nabić? Kolejną osobą jest Anna German. Pewnie niektórych zdziwi to nazwisko wśród najczęściej wyszukiwanych, ale już wyjaśniam. 22 lutego 2013 miała miejsce premiera pierwszego odcinka serialu o piosenkarce. Kolejnym i nie mniej szokującym nazwiskiem jest Ewa Chodakowska. Czyżby Polaków wzięła chęć na zgubienie kilku kilogramów? Tuż za podium znalazła się Anna Grodzka, Piotr Żyła, papież Franciszek, Ewelina Lisowska, Marta Wierzbicka, Nelson Mandela oraz Maciej Musiał.
          Wśród najbardziej popularnych w Google polskich piosenek, zaszczytne miejsce ma „My Słowianie” Donatana i Cleo. Miejsce drugie przypadło Ewelinie Lisowskiej, a trzecie „Bałkanicy”. Liderem w gronie zagranicznych wykonawców został Psy i „Gangam Style”. Miejsce drugie zajął Macklemore, trzecie Rihanna, a na czwartym ulokował się Daft Punk i „Get lucky”.
          Poruszający film Quentina Tarantino był najczęściej wyszukiwanym filmem przez Polaków. „Django”, bo to o nim mowa, wygrywa z „Drogówką”, która wpadła na miejsce drugie. Trzecie miejsce należy do filmu „Iron Man 3”.
          Najpopularniejszym wydarzeniem dla Polaków okazał się być Woodstock. Kolejne miejsca na tej liście przypadły Paradzie Równości, Oscarom, a także Konklawe.
          „Czym jest IBAN?”. Okazuje się, że w 2013 roku, Polacy koniecznie chcieli się dowiedzieć, jakie rozwinięcie ma skrót IBAN. Rozwiewając wszelkie wątpliwości – jest to międzynarodowy numer rachunku bankowego. Wśród najbardziej popularnych haseł ze słowem”Czym...?”, na drugim miejscu znalazło się pytanie „Czym jest piękno?”, a na trzecim „Czym jest patriotyzm?”.
          Okazuje się, że najczęściej wyszukiwanym w Polsce hasłem z „Jak....?” jest „Jak zrobić lukier?”. Wytłumacza to, dlaczego Ewa Chodakowska także trafiła do popularnych. Kolejne to „Jak segregować śmieci?” oraz „Jak usunąć fb?”.



Jeśli jesteście ciekawi konkretnego zestawienia od 1-10 w konkretnych kategoriach to odsyłam was pod ten link. Zapraszam do komentowania i dziękuję za przeczytanie tego artykułu.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------
bibliografia:
TVN24, "Czego szukali internauci w 2013 roku", www.tvn24.pl
www.filmweb.pl

środa, 11 grudnia 2013

Śmieszne czy żałosne?

Rozumiem jeśli ten tekst wywoła negatywne komentarze jak „Kac Wawa”, ale uprzedzając wszelkie sceptyczne opinie, stwierdzam, że to jest tylko i wyłącznie moje zdanie na ten temat.

          Odniesienie na początku artykułu do jednego z najgorszych filmów ostatnich 30 lat nie jest przypadkowe, bo w tym artykule chciałabym poruszyć sprawę właśnie polskich komedii. Niektóre z nich są kultowe, a teksty z nich możemy usłyszeć, gdy idziemy po ulicy. Jednak wielu z nas słysząc określenie „polski film komediowy” przypuszcza lub jest tego pewny, że nie może być to dobra produkcja. Rzeczywiście po 1989 roku ciężko jest o dobry film komediowy.
          Chyba najgorszym filmem jaki dotychczas oglądałam to wspomniany już wcześniej „Kac Wawa”. Jest tak samo żenująca jak jej inspirowany hollywoodzkim hitem tytuł. Sam reżyser przyznał, że film został nakręcony po to, aby zobaczyć jak „cycki się trzęsą w 3D”. Może w przyszłości reżyser znajdzie lepsze powody, aby nakręcić film. Chyba najbardziej trafnym określeniem tego filmu jest: „Dno i kilometr mułu”.
          Kolejnymi i raczej niechlubnymi elementami polskiej kinematografii jest film „Testosteron” i żeńska odpowiedź na niego czyli „Lejdis”. Oba filmy jakoś specjalnie nie śmieszą. Być może są momenty, które rozbawiają widza, ale te można by policzyć na palcach jednej ręki. Żaden z nich nie ma ani grama wdzięku, przedstawiony obraz rzeczywistości przesadzony, a postacie płytkie jak Zatoka Tajlandzka.
          Następnym wielkim rozczarowaniem jest „Och Karol 2” czyli remake filmu z 1985 roku. Spodziewać się można było wiele, ale chyba najmniej tego, że będzie to zwykły bubel bo śmieszną część filmu można by wyrazić w promilach. Po pierwszych kilkunastu minutach można było zauważyć, że byle jaka gra aktorska, byle jakie dialogi więc i nie ma zaskoczenia, że film byle jaki. Najbardziej w tym filmie denerwuje mnie (oprócz płytkich dialogów) nie dobranie aktorów. Bo z całym szacunkiem, ale Foremniak do roli była chyba dopasowana losowo, a Adamczyk chyba do końca już będzie mi się kojarzył z papieżem.
          Takich filmów zdecydowanie jest więcej. Chociażby „Ciacho”, gdzie pierwszą sprawą jest humor, a raczej jego brak. Nie chodzi już nawet o wymuszoną wulgarność, ale sam film uwłacza inteligencji oglądających. Również „Wyjazd integracyjny” jest filmem, który zasługuje raczej na publiczną nagonkę, niż pochwałę. Oprócz tego, że jak i w poprzednich przypadkach, film jest wulgarny, nieśmieszny, a gra aktorska nie powala, to bazuje na stereotypach.
          Można by stwierdzić, że po 1989 roku już nie ma dobrych filmów komediowych. Nic bardziej mylnego. Nie można przecież pominąć komedii Juliusza Machulskiego, Olafa Lubaszenki chociażby Marka Koterskiego. Te są niebanalne i bawią widza swoimi inteligentnymi tudzież wyszukanymi żartami.
          Juliusz Machulski czyli autor dialogów w filmach „Kiler” i „Kilerów 2-óch”, producent tegorocznej „Ambassady”, a także „Vinci” oraz „Ile waży koń trojański?”. Jego komedie po prostu mają w sobie to coś, że można oglądać je kilka razy, a teksty są zabawne i wręcz kultowe.
          Olaf Lubaszenko i jego właściwie trzy filmy czyli „Poranek Kojota”, „Chłopaki nie płaczą” oraz „E=mc2”, podbiły serca Polaków. Szczególnie teksty z tych dwóch pierwszych są spotykane zaskakująco często bo chyba większość z nas, Laskę kojarzy z tekstem: „Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście”.
          Marek Koterski natomiast przede wszystkim kojarzy się z filmem „Dzień Świra”, a także “Baby są jakieś inne”.

Tak więc słowem zakończenia warto dodać, że komedia wcale nie musi być wulgarna czy przesiąkać scenami łóżkowymi, aby była dobra. Wystarczy odrobina fantazji oraz nie wymuszanych żartów. Tymczasem ja dziękuję za przeczytanie tekstu i zachęcam do komentowania.



------------------------------------------------------------------------------------------------------------
bibliografia:
www.poliszmuwi.blogspot.com
Marta A. Jasińska, Testosteron tylko w słowach, www.students.pl
Halina Olczak-Moraczewska, Juliusz Machulski, www.culture.pl

wtorek, 10 grudnia 2013

Dajesz sobą manipulować?

Zapewne każdego, kto chodzi na zakupy, spotkało coś podobnego. Wchodzisz do sklepu, aby kupić kilka potrzebnych rzeczy, a wychodzisz także z tymi niepotrzebnymi. Co wpływa na to, że ludzie tak łatwo dają się przekonać, że akurat ten produkt chcą? Manipulacja. Pewnie wielu z was słyszało o takich sposobach jak obniżanie pełnych kwot o 1 grosz tak, aby zbliżyć cenę do tej mniejszej wartości. Więc jeśli mamy np. 9,99 zł, to bardziej skojarzymy ją z 9 zł niż z 10 zł. Dopiero po krótkim namyśle spostrzegamy, że przecież do tej większej kwoty brakuje 1 grosz. Sposobów na nie tyle oszukiwanie klienta, co nakłanianie go do zakupu jest wiele i z pewnością czytając ten artykuł zauważycie czy sami dajecie się na nie nabrać.


          „Promocja”- to słowo jest chyba najczęściej używanym, ale też najbardziej lubianym słowem przez klientów. Nim dotrzemy do stanowiska z mięsem, to już wiemy, że MUSIMY kupić kurczaka no bo przecież jest promocja! Zwykle to słowo używane jest nadmiernie i nie zawsze oddaje rzeczywistość. Bo czy widząc przy produkcie starą cenę, nową cenę i napis „60% taniej”, liczymy czy rzeczywiście towar jest o  3/5 tańszy? Z całą pewnością nie. Zdarza się też, iż przed „promocją”, cena jest podwyższana. Tak więc być może towar jest tańszy o 20%, ale jego promocyjna cena jest równa cenie, która była przed podwyżką.
         Takie obniżki to nie jedyny sposób na skłonienie klienta do zakupu. Dosyć często używane jest odpowiednie rozmieszczenie produktów na półkach. Wiadomo, że wpierw zauważamy te produkty, które są na wysokości oczu. Dlatego właśnie produkty, które są najdroższe lub sklep chce się ich pozbyć, umieszczane są na półce, którą zauważymy od razu. Ułożenie stoisk też nie jest przypadkowe. W wielu sklepach można zauważyć, że pieczywo, po które najczęściej wchodzimy, jest na końcu sklepu. Także długości alejek nie są przypadkowe. Z początku są to krótkie stoiska, a potem coraz dłuższe. Wykorzystuje się tutaj to, że klient w miarę upływu czasu traci chęć na odwiedzenie wszystkich alejek, jednak gdy już w taką wejdzie, chce przejść ją do końca.
          Zachęcanie do kupna produktu znacznie ułatwiają kolorowe opakowania, a także kolorystyka sklepu. Znacznie przyjemniej patrzy się na kolorowe opakowania niż na szare, nieciekawe paczuszki. Sklepy świadomie wykorzystują kolorystykę, aby skłonić do zakupu. Nie zastanawialiście się nigdy, dlaczego zwykle napis „Promocja” jest umieszczony na czerwonym tle? Otóż kolor czerwony sprawia, że kupujemy bardziej impulsywnie. Może wydać to się śmieszne, ale rzeczywiście tak jest.
          Muzyka w sklepach jest czymś niezwykle ważnym. Zwykle jest radosna, aby wprowadzić klienta w dobry nastrój, ale także i powolna, lecz z szybkim tempem, aby po sklepie chodzić długo, ale żeby nie zastanawiać się zbyt długo nad zakupem.
          Wracając do cen produktów. Manipulacje cenami są czymś bardzo widocznym, ale też nie dostrzeganym przez wielu. Kiedy na półce stoją produkty w cenie 4 i 6, weźmiemy ten tańszy. Jednak kiedy znajdują się na niej produkty w cenach 4, 6 i 12, to oczywiście weźmiemy produkt o środkowej cenie, bo przecież „najtańszy to pewnie najgorszy”.
          Wystawki przed kasą to kolejny pomysł, aby zgrabnie manipulować klientami. Ile razy stojąc w kolejce wziąłeś gumę, albo batonika? Założę się, że wiele razy. Słodycze przy kasach zwykle umieszczane są na wysokości oczu dziecka, bo przecież dziecko od razu złapie za kolorowe opakowanie, a rodzic, nakłaniany często płaczem dziecka, kupi tą rzecz.
          Jeśli chodzi o zapach pieczywa w sklepie, to chyba każdy zauważył tego typu manipulacje. W niektórych sklepach, pomimo tego, że piekarnia jest na końcu, zapach świeżego pieczywa czuć już przy wejściu. Dlaczego tak się dzieje? Przecież nie możliwe, żeby aż tak roznosił się po sklepie, a poza tym w innych alejkach znajdujących się między wejściem, a stoiskiem z pieczywem, nie czuć tego zapachu. Otóż wywietrzniki z pieców, w których piecze się chleb czy bułki, są umieszczone przy wejściu. Ta metoda zupełnie się nie sprawdza, gdy któryś z pracowników zapomni wyjąć pieczywa z pieca, gdyż wtedy zamiast zachęcającego zapachu, klienci czują nieprzyjemny zapach spalenizny.
          Kolejnym sposobem, a także już ostatnim opisanym w tym artykule, jest brak zegara czy okien w sklepie. Podobną metodę stosuje się w kasynach. Kiedyś, gdy nie każdy nosił przy sobie telefon, na którym mógł sprawdzić godzinę, zdarzało się, iż wchodząc do sklepu o 15, nagle wychodziliśmy o 20. Dzieje się tak, gdyż człowiek po prostu traci poczucie czasu.



Metod na manipulacje klientami jest wiele. W komentarzach napiszcie jakie znacie, a nie zostały wymienione w artykule. Czy czytając ten artykuł, zauważasz, że łapiesz się na którąś z metod? Na którą? Dziękuję za przeczytanie tekstu i zachęcam do komentowania.  

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
bibliografia: 
http://www.eioba.pl/a/1nss/rodzaje-manipulacji-w-hipermarketach
Ismail Zaboub, Manipulacja na zakupach, www.polimaty.pl
http://portal.psychologiczny.pl/art/23/Manipulacja_w_sklepach

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Snowden versus Ameryka ?

Są takie dni, kiedy wszystko przemiawia za tym, aby wziąć papier (ewentualnie w dobie elektroniki sięgnąć po komputer) i zacząć przelewać swoje żale. Są też takie, gdzie do głowy nie przychodzi żaden porządny temat, a szukanie go na siłę jest bezsensowne, bo... wychodzi wtedy strasznie nieciekawy tekst. Więc co zrobić, kiedy brak weny, a czas pogania, aby w końcu coś opublikować. Mniej lub bardziej interesującego.

          Kilka dni temu, przeglądając któryś z serwisów informacyjnych, natknęłam się na kolejny artykuł o Snowdenie. Dla tych, którzy nie słyszeli jeszcze o nim – małe przedstawienie sytuacji. Były agent CIA (z ang. Centralna Agencja Wywiadowcza) i NSA (z ang. Agencja Bezpieczeństwa Krajowego) po ucieczce do Hongkongu, a następnie do Rosji, gdzie otrzymał tymczasowy azyl polityczny.
          Nazwisko Snowdena kojarzone jest przede wszystkim z ujawnieniem informacji dotyczących PRISM, czyli programu inwigilacji prowadzonym przez NSA. W maju bieżącego roku, Snowden przekazał dziennikarzom „Guardiana” dokumenty, z których wynika, iż amerykańskie służby podsłuchiwały 35 czołowych polityków na świecie, a w tym także Angelę Merkel. Ujawnił też, że NSA zbiera informacje poprzez wykorzystywanie danych na serwerach takich firm jak: Yahoo, Google, Facebook, Microsoft, Youtube, Apple czy Skype. Z tego co przekazał amerykański whistleblower podsłuchy zakładane były również w instytucjach unijnych więc jak można się spodziewać, UE nie była zachwycona tym faktem, a wręcz przeciwnie – obużona zachowaniem NSA.
          Wracając do artykułu, materiały, które „Guardian” ujawnił to dopiero kropla w morzu. PRISM nie jest jedynym programem NSA, który ma służyć do szpiegostwa. Formalnie żaden z nich nie istnieje, a władze USA w swoich reakcjach stosują ogólniki, a także odwołują się do kodowych nazw tajnych programów.
          Czy Snowden postąpił słusznie ujawniając te informacje? To pytanie z pewnością zadaje sobie nie tylko duża część społeczeństwa, ale także sam Snowden. Gdyby nie on, nadal tkwilibyśmy w błogiej nieświadomości, że nasza obecność w internecie jest anonimowa, a nasza prywatność jest poszanowana. Nie jest także tajemnicą, że na ujawnieniu tych informacji, skorzystać mogą terrroryści i szefowie przestępczego świata. Informacje, które ujawnił Snowden, mogą zaszkodzić nie tylko powodzeniu operacjom, które są prowadzone przeciwko grupom terrrorystycznym, ale także poczuciu bezpieczeństwa obywatelów Ameryki. Jednak, jak zapewnia sam prezydent USA, Amerykanie nie podsłuchują Amerykanów. Tak więc kogo? Czy PRISM powinni bać się raczej Europejczycy?



Dziękuję za przeczytanie i zachęcam do komentowania i odpowiadania na pytania zadane w tekście. Co o tym sądzicie ? Jak wy się czujecie z myślą, że każdy wasz ruch w internecie jest obserwowany?

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 bibliografia:
Kucharczyk Maciej, PRISM to nie wszystko, www.tvn24.pl, 18.06.2013;
Mach Zbigniew, Snowden pomógł terrorystom?, www.polskatimes.pl, 12.11.2013;



Hello!

Przez inny pryzmat to blog dla ciebie jeśli choć trochę interesuje cię otaczający świat, ale i także jeśli masz swoje zdanie o tym, co się dzieje. Dzięki czytaniu tego bloga możesz poznać moją opinię, ale także odczucia. Sprawdź czy myślisz podobnie! Zachęcam do komentowania i wyrażania swoich opinii o postach, ale także do podsyłania tematów na przezinnypryzmat@gmail.com.